Słowo do czytającego od Asi
Pokolenie beatników z kultowej już książki Jacka Kerouaca, podejmowało decyzję i ruszało w drogę; w nieznane lub lekko zasłyszane, po przygodę i wrażenia, bez wyraźnego celu czy ograniczenia czasowego, bez planu i przewodników, nierzadko bez pieniędzy. Wsiadało w autobus liniowy i jechało dopóki starczyło na bilet, a później na kipie przemierzało bezdroża dzikiego zachodu, zatrzymując się na dłużej bądź przejazdem w napotkanych mieścinach, z torbą na plecach i bez karty kredytowej. Beztroskie, inspirujące i bardzo pociągające. Zapewne dziś też się tak da, ale po co? Pewien mądry starożytny filozof powiedział kiedyś, a do dzisiaj go powtarzamy, że dwa razy nie wchodzi się do tej samej rzeki. Muszę się z nim zgodzić, każdy czas ma swoje niepowtarzalne możliwości, wyzwania, dlatego trzeba szukać własnego sposobu czerpiąc z minionych wzorów. Mnie się chyba udało, bo znalazłam swoją formę na bycie w drodze. Zapytacie jaką? Nie do końca zorganizowaną, czasami przypadkową, ale mającą jeden nadrzędny cel: przeżyć, poczuć, zobaczyć wyciskając dostępny czas jak cytrynę… i wrócić bogatszym o to czego za nic w świecie nie da się wyczytać w książkach czy obejrzeć podczas wirtualnej podróży.
Od jakiegoś czasu dużo podróżuje w różne miejsca wykorzystując urlopy, weekendy czy czas przeznaczony na święta, których w naszym katolickim kraju jest względnie sporo. Podróżuję z mężem i najczęściej też z moimi kochanymi maluchami. Jak do tej pory udało nam się zobaczyć nieco w Europie i Stanach Zjednoczonych oraz pokręcić się po Polsce.
Coraz częściej podróże nasuwając mi wiele przemyśleń, a czasem wskazówek, którymi warto byłoby się podzielić. Może komuś się przydadzą, a może po prostu utkną w przestrzeni Internetu, niemniej blog ten będzie zapisem tego co udało nam się zapamiętać i co pozwoliło nam się ubogacić*
*bardzo lubię to słowo jest takie pojemne 😉
Kilka słów od P.
Dawno temu podróże kojarzyły mi się wyjechaniem z miasta, pojechaniem na ulubioną wieś, jedną czy drugą, zachłyśnięciem się świeżym powietrzem i beztroskim poszukiwaniem zajęcia. Ktoś mógłby zapytać, co w tym złego. Wszak dużo z nas, Polaków ten sposób odpoczynku i spędzania wolnego czasu (oczywiście z obowiązkowym grillem lub dawniej ogniskiem) uważa za coś najwspanialszego. Owszem jest to przyjemne ale ja wolę być co wieczór gdzie indziej, w innym miejscu, w drodze. Wystarczy mi cel na mapie, ramy czasowe (weekend, tydzień, miesiąc) i już rysuję trasę 😉
A później już tylko wystarczy wsiąść do auta/samolotu/statku i kolejna porcja zapisków z drogi gotowa.